***
Imię
mam ni to brzydkie, ni to ładne. Raz przejmujące grozą, czy wywołujące szklaną
taflę na powierzchni oka, innym wprowadzające w śmiech lub u odważniejszych
nawet lekceważący półuśmiech. Jak to mówią, ten się śmieje, kto robi to
ostatni. Raczej się o mnie nie wspomina. Nie wypada. Przychodzę
niespodziewanie, zawsze za wcześnie, nigdy w porę. Nie mam zbyt wielu
przyjaciół, mimo tego, że niektórych ciągnie do mnie wcześniej niż to sobie na
początku zaplanowałam. Raczej nie zobaczysz mnie w jasnych kolorach, ukrywam
się w swoim bezpiecznym cieniu. Pojawię się, kiedy oczy zajdą ci mgłą, puls
przyspieszy, serce straci rytm, a oddech będziesz łapać po raz ostatni.
Moim
najnowszym trofeum jest pan A. Dane nie są istotnie i nic nie zmieniają. Całe
życie staracie się udowodnić, że jesteście czymś więcej niż numerem pesel i
znaczycie więcej niż liczba cyfr na waszym koncie. Powiem wam teraz coś, co
pewnie przygnębi znaczną część mojej publiczności. Na końcu sali słuchają mnie
dwie osoby. Po następnym zdaniu zostanę wygwizdana przez większość. Mnie i tak
nie obchodzą te wasze, pożal się Boże, starania. Nie mają dla mnie znaczenia. Jedno
wiem na pewno: spotkam się z wami wszystkimi. Prędzej czy później. Dopadnę was
nawet na końcu świata. W każdym jego zakamarku. Z jednej prostej przyczyny –
cały czas mam na was oko, trzymam rękę na pulsie, a wy możecie poczuć mój zimny
oddech na karku. Zwykle się tak nie rozdrabniam. Działam szybko i precyzyjnie.
Żeby nie rzucać słów na wiatr, panie A., krótko teraz pana przedstawimy. Pan
spojrzy na mnie jeszcze raz, bardzo proszę, i słucha uważnie, Sędzia obok też. Jeśli
chodzi o wygląd to nic nadzwyczajnego. Wysoki zielonooki brunet. Dobrze
wykształcony mimo problemów w domu od kiedy skończył 6 lat. Mniejsza o nie.
Zarobki przekraczające czasem nawet 20 tysięcy
miesięcznie. Plus minus. Trzydzieści pięć lat, cztery miesiące i jedenaście
dni. Tak sobie wybrałam. Kaprys. Zostawił dwudziestoośmioletnią żonę i
sześcioletniego synka. Powiecie, że jestem okrutna. Nawet zbytnio bym nie
protestowała, gdybym nie miała w zanadrzu pewnej historii z poprzedniej soboty,
gdzie wyklarowały się uczucia do A. jego pierworodnego. Możecie się domyślać,
że niezbyt dobre. Ich relacje były raczej poprawne, na pewno nie czułe. Moknąc
na skrzyżowaniu jednej z bardziej ruchliwych ulic miasta i trzymając matkę za
rękę starał się przypomnieć sobie ostatnie chwile, które spędził z ojcem. Bo
widzicie, najbardziej intrygują mnie dzieci. Dziecko pamięta i pamiętać będzie
aż do naszego spotkania, podniesiony głos podczas najlepszej zabawy, kiedy
przeskakiwał lawę, której wy nawet nie staracie się zauważyć, bo macie
ważniejszy telefon na drugiej linii. Także to, że wróciłeś się, żeby zabrać
teczkę z ważnymi dokumentami do pracy, a nie żeby pocałować je w czoło. Zapamięta
surowe spojrzenie na szkolnych jasełkach podczas najradośniejszego okresu w
roku, gdy zająknie się podczas recytowanego wiersza, a w pierwszym rzędzie będą
siedzieć same twoje najlepsze koleżanki. I twoją niewiarę za każdym następnym
razem. Przypomną mu się zielone warzywa wpychane do buzi, kiedy wolało myśleć tylko
o niebieskich migdałach. I całą Twoją przesadną obecność, gdy chciało samemu
nabrać wiatr w skrzydła. I wreszcie, zapamięta jej brak – niepodaną w porę
dłoń, nieugłaskane włosy przed balem, niewytulone ramiona przed objęciem nimi
całego świata. I możesz być cholernie pewien, że zapamięta niekochane serce,
jego nieposklejane kawałki, nieułożone prawidłowo przed całym tym dorosłym
życiem z niezapłaconym czynszem i tanim winem w szafce przy łóżku. Rzeczy
martwe nie wypełnią pustki. Nowy penthouse w samym sercu miasta nie pozwoli
zapomnieć o tym, że nie może nazwać miejsca do którego co dzień wraca domem.
Więc stojąc tak w deszczu i myśląc o tobie A., twój syn poczuł ulgę. Nie
szczęście czy smutek, a mniejszą presję. Skoro ty go nie kochałeś, to czemu mieliby to robić inni.
Już nie musi się tak starać. Heroiczna walka w jego głowie skończona. Zapytasz
pewnie co z żoną. Wylewając rzewnie potok łez na pogrzebie poczuła w przedniej
kieszeni spodni wibracje telefonu. Stojąc na przejściu odpisywała twierdząco na
pytanie waszego sąsiada z piętra niżej, czy umówi się z nim skoro nie stanowisz
już problemu. Fałszywość? Ostatnio coraz częściej norma.
Ale
mniejsza z drobnostkami. Zajmijmy się osobami na których naprawdę ci zależało
- szefem, któremu robiłeś raporty godzinę
wcześniej niż o nie prosił, bo lubiłeś zazdrosny wzrok kolegów, gdy ten ściskał
ci rękę. Kolegą z pracy, z którym co piątek chodziłeś do pubu na mecz i trzy
piwa, wygwizdując nie tylko nieudane strzały do bramki, ale też dziewczyny
przechodzące obok baru. A jeśli już o dziewczynach mowa, to może wspomnimy o
twojej asystentce, z którą łączyły cię nie do końca jasne dla mnie relacje.
Wiesz, że oni nie przyszli, prawda? Ale nie martw się na zapas, omówimy sobie
każdego po kolei. Jego reakcje, uczucia i myśli związane z twoim odejściem.
Dowiesz się czy ludzie płakali z bólu, czy ze szczęścia. Zaciskali pięści z
bezsilności, czy satysfakcji. Przygryzali wargę, żeby zatamować kolejny potok
łez, czy ukryć uśmiech. Powiem ci A., komu naprawdę zależało, a kto tylko
mistrzowsko udawał. Kto wyciągnął do ciebie rękę, a Ty połamałeś mu palce. Kto w zamian za to z dziką satysfakcją, rozszerzonymi źrenicami i błyskiem w oku
wbił ci nóż w brzuch. Rozgość się. Witam cię w Piekle.
Masz bardzo lekkie pióro, jeżeli mogę się tak wyrazić. Bardzo fajnie się Ciebie czyta!
OdpowiedzUsuńPrzyjemne zaczytanie. :)
OdpowiedzUsuń